środa, 20 marca 2013

Ze skrajności w skrajność czyli o "sądzie elektronicznym"

Od kilku lat funkcjonuje w Polsce postępowanie przed sądami elektronicznymi, a konkretnie przed sądem elektronicznym w Lublinie. I od razu przewałki. Dlaczego? Bo jak słyszymy, wierzyciele "przepychają" tam przedawnione i fikcyjne długi, bazując na podawaniu fałszywych lub nieaktualnych adresów dłużników, którzy nie wiedzą nic o postępowaniu a dowiadują się dopiero jak okaże się, że mają puste konto a pieniążki "wyfrunęły" za granicę.


Rada ministra: zmieniamy przepisy i jak wierzyciel poda nieaktualne dane dłużnika to zapłaci karę. No super, jeśli chodzi o tamte przekręty, ale co z uczciwymi wierzycielami, którzy muszą dochodzić swoich racji przed sądami? Skąd - na dobrą sprawę mają wiedzieć - czy podany przez dłużnika przy zawarciu umowy np. kilka miesięcy czy lat temu, adres jest właściwy, skoro w Polsce nie ma żadnej ogólnodostępnej bazy adresów? A jak źle poda, to kara...


Przeanalizujmy przepisy: wierzyciel ma wskazać aktualny adres dłużnika. Czy nie lepiej, prościej i przejrzyściej udostępnić wszystkim sądom elektroniczną bazę adresową. Jeśli adres dłużnika w bazie się zgadza, jest wysyłany nakaz zapłaty, jeśli się nie zgadza - pozew jest zwracany ze względu na uchybienia formalne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz