czwartek, 16 listopada 2017

Białe jest modne

Moja koncepcja wyglądu domu ogranicza się do tego, że ma być czysto i wygodnie. Nie lubię zagracania, ale są rzeczy, które po prostu muszą być i tyle. Żony koncepcja obejmuje poza tym kolory wnętrza (zwykle wybiera neutralne, więc się nie wykłócam) i "niezbędne nam do życia dodatki" (nam = jej). Wśród tych dodatków są obrazy, zdjęcia, rzeźby, wazony i wazoniki, obrusy i serwety, no i okazjonalne ozdoby: inne latem, inne zimą, które mają tworzyć "klimat". Niech jej będzie. W tym roku odświeżyliśmy kilka pomieszczeń modyfikując trochę kolorystykę, ale jakoś tak delikatnie. Znaczy ja różnicy już w zasadzie nie widzę, żona widzi olbrzymią. No ale od czasu tego malowania chodziła i zastanawiała się. Bo okazało się, że różnica jest tak duża i w ogóle moda na wygląd wnętrz tak się zmieniła w ostatnich latach, że nie pasowały jej (znaczy: nam)... drzwi. Ponoć wyszły z mody brązowe, a weszły białe. Nota bene jak kupowaliśmy brązowe, na białe nawet patrzeć nie chciała... Pech chciał, że dwa tygodnie temu się rozchorowałem. Leżąc z gorączką i katarem człowiek staje się niepoczytalny i godzi się dla świętego spokoju na różne dziwne rzeczy... Ja zgodziłem się na wymianę drzwi, które zostały zamówione od razu następnego dnia... A zatem przed świętami czeka nas jeszcze spory wydatek. I bynajmniej to nie zostanie mi zaliczone jako prezent pod choinkę... A przy okazji dowiedziałem się, że w dwóch pomieszczeniach moja połowica zażyczyła sobie przy okazji wymiany listew przypodłogowych - a jakże też na białe - bo chce przemeblować jeden z pokoi co wiązałoby się ze zmianą elektryki... Na szczęście w ścianach nie chce dziur robić, tylko puścić kabelki szerszą listwą. A korzystając z tego pierworodny chce, żeby mu do pokoju puścić światłowód, bo wi-fi za wolno chodzi... To tak przy okazji wymiany listew. I nie czuj się tu człowieku eksploatowany... Dobrze, że przede mną męski wypad w góry. Przynajmniej będzie można się zrelaksować w towarzystwie, które rozumie takie problemy... I usłyszeć, że póki jest za co kupować, to żaden problem kupić sobie święty spokój.

środa, 25 października 2017

Posezonowe porządki

Wczoraj spędziłem "fascynujący" wieczór w garażu robiąc posezonowe porządki. Myślałem, że wszyscy się zabierzemy i pójdzie szybko, ale rodzina się wymigała pichceniem i lekcjami - każde w swoim zakresie. Wyczyściłem więc i nasmarowałem wszystkie rowery. Kupiłem i zamontowałem przy okazji inne haki - podwójne, żeby zmniejszyć wystawkę. Wyczyściłem też, rozkręciłem i nasmarowałem rolki. W dwóch wymieniłem przy okazji łożyska. Kółka póki co zostały te co były, choć może należałoby już je zmienić... Przełożyłem tylko na inne strony. Miałem nadzieję, że to jeszcze nie koniec sezonu, ale kto wie. Na razie pogoda nie sprzyja jeżdżeniu. A jak zacznie, to pojeżdżę dla odmiany w czystych ;)


Dziś też nie odpocznę, bo trzeba zmienić opony na zimowe. W listopadzie pewnie sporo pojeździmy - także po górach - a tam pogoda bywa nieprzewidywalna. No a poza tym zimówki mam w lepszym stanie niż letnie, więc muszę ich trochę poużywać. I jeszcze wypadałoby umyć szyby od środka, bo po ostatnich ochłodzeniach i parowaniu widzę, że do czystości dużo im brakuje. Nie chce mi się.

wtorek, 11 lipca 2017

Niemal duchy

Wczoraj wieczorem powiało u nas grozą ;) Pojawiły się niemal duchy. A przynajmniej tak to przez chwilę wyglądało dla mojej spłoszonej dziatwy. Otóż, siedzieliśmy sobie spokojnie i graliśmy w Monopoly, a tu nagle usłyszeliśmy rumor dobiegający z pokoju. Nikogo tam nie było, więc dzieciaki miały lekki strach w oczach, że może się ktoś włamał, albo wyszła sprawa rzeczonego w tytule ducha ;) Przyczyna hałasu, jak to w takich sytuacjach bywa, okazała się bardziej prozaiczna. Po prostu zarwała się półka z książkami...

Prozaiczna i nieprozaiczna, bo oczywiście odpowiedzialność za książkową tragedię spadła na mnie. I nic to, że kupiłem najsolidniejszą półkę z najsolidniejszymi podpórkami jakie znalazłem (i którym zresztą nic się nie stało), jak słabym ogniwem okazały się kołki. Wylazło toto ze ściany i całość pięknie poleciała. No przyznaję, tego nie przewidziałem. Wieszałem na takich kołkach większe ciężary i wytrzymywały. Ale najwyraźniej nasze ściany są wyjątkowo miękkie. W dodatku okazało się, że wbijając kołka trafiłem na dziurę w pustaku (w ścianie), więc summa summarum całość nie wytrzymała.

Zawsze powtarzałem, że nawet najbardziej wytrzymała półka nie powinna wisieć jak miecz Damoklesa nad łóżkiem (kiedyś żona się upierała na tak zawieszoną półkę z książkami). Na szczęście wtedy nie ustąpiłem i teraz też nie. Prawa fizyki jednak działają na Ziemi i nigdy nic nie wiadomo... Tym razem wszystko spadło na podłogę i komodę. I jeśli ma spadać, to lepiej tak.

A tymczasem mam problem jakim kołkiem to tym razem przymocować i jak dodatkowo zabezpieczyć przed takimi wypadkami... Pustaki to jednak idiotyczny materiał na ściany. Nie ma jak tradycyjna, pełna porządna cegła. Zasadniczo pomysły są dwa: albo upchać w tę dziurę jak najwięcej gipsu i w to wpakować kołek, albo zamówić nowy mebel. Książek mamy jednak sporo. Można by na zamówienie zrobić taką komodo - biblioteczkę. Przynajmniej nic nie runie. 

Na wszelki wypadek, jakby akcja z kołkiem nie wypaliła, sprawdzam: meble na zamówienie Warszawa.

poniedziałek, 8 maja 2017

Zimny maj

Witam w pięknym maju -> mały sarkazm. Co prawda dzisiaj jest względnie, ale powoli wszystkich znajomych i rodzinę zaczyna trafiać lekki szlag na pogodę. Wiem, że bez sensu jest wściekać się na rzeczy, na które nie mamy wpływu, ale jednak coraz więcej osób się wścieka. Być może to skutek tego, że w ostatnich kilkunastu latach przyzwyczailiśmy się do tego, że efekt cieplarniany oznacza, że o tej porze roku jest już ciepło. A może to dlatego, że mówi nam się, że od nas wszystko zależy, a biorąc pod uwagę całokształt, jednak tak nie jest. Zarówno przez wpływ innych ludzi, jak i czynniki niezależne. W tym wypadku pogodę.


Na pocieszenie dostaliśmy zwrot podatku, który został już "zainwestowany" w święty spokój i wypoczynek, czyli kolonie i zaliczkę na nasz wspólny, rodzinny wyjazd. No i git, że nie trzeba naruszać na takie rzeczy naszego bieżącego budżetu.


Co do kwietniowej wycieczki dzieciaków, to mimo że solidnie zmarzły i przemokły, okazały się na tyle zahartowane, że poza lekkim katarem, było ok. Wróciły z bagażem pełnym wilgotnych ciuchów oraz emocjami i entuzjazmem rzadko spotykanymi po szkolnych wycieczkach. Zdaje się, że wyrosły już z etapu wyjazdów czysto rekreacyjnych i ich mózgi domagają się czegoś więcej: wiedzy, wiedzy i jeszcze raz wiedzy, ale przekazywanej w ciekawy sposób. Ten wyjazd był realizacją powiedzenia, że podróże kształcą w pełnym tych słów znaczeniu. Słuchając ich można było tylko zazdrościć :)

środa, 19 kwietnia 2017

Trzeba napisać

Trzeba coś napisać. Raz, że dawno mnie nie było, a dwa, że pogodę mamy wyjątkową, więc dla upamiętnienia tego faktu. Bo co prawda przysłowie mówi, że kwiecień plecień poprzeplata trochę zimy trochę lata, ale po pierwsze - gdzie to lato, a po drugie tej zimy miało być trochę a nie kilkanaście-kilkadziesiąt centymetrów śniegu na Wielkanoc... I końca nie widać. Zimno, wietrznie, nieprzyjemnie. W zimie taka pogoda byłaby normalna, w drugiej połowie kwietnia już wyraźnie przeszkadza. Tym bardziej, że sezon grillowy już otworzyliśmy z dwa czy trzy tygodnie temu. Wpadli akurat znajomi, więc wynieśliśmy grilla, meble ogrodowe i posiedzieliśmy na ogrodzie długo w nocy. Zimno nie było. Nie to co teraz... Nawet zdążyłem przy ciepełku przygotować sobie trochę śmieci wielkogabarytowych do wyniesienia po świętach, bo jutro mają jeździć i odbierać. Kupiłem też frezy do drewna, bo żona mówi, że zrobione przeze mnie w zeszłym roku ławki ogrodowe wyglądają mało subtelnie, więc chcę im poprawić nieco krawędzie... Zobaczymy co z tego wyjdzie. Całe szczęście, że mi jeszcze lakierobejca została.


A co poza tym? Dzieciaki pojechały na wycieczkę. Wycieczka była zaplanowana i opłacona już dwa miesiące temu, więc odwołać się jej nie dało. Ale biorąc pod uwagę, że ma być głównie plenerowa to mam nadzieję, że rozsądek weźmie górę nad modą i jednak ubiorą się ciepło. A jak nie, to będą miały kolejny tydzień wolnego (tym razem chorobowego), a właściwie dwa, bo później majówka... A my odpoczywamy i delektujemy się brakiem kłótni, tego: "mamo to", "tato tamto". Czasem i tego człowiek potrzebuje. A do ich pokojów po rozgardiaszu związanym z pakowaniem, to najlepiej byłoby granat wrzucić. Z braku granatu, zamknąłem drzwi ;) Jak przyjadą, to sobie posprzątają. Ja za nich tego robić nie będę. Muszę tylko nadopiekuńczą mamusię przypilnować, żeby swoich "Maleństw" nie wyręczyła. Bo kiedy ja staram się im wpoić rzetelność i sumienność, ona zawsze niweczy moje wysiłki...

środa, 29 marca 2017

Rozliczyłem się

W końcu się zebrałem i rozliczyłem naszego PITa. Swoją drogą ciekawe kiedy będzie zwrot. Odnoszę wrażenie, że skarbówki przeciągają ostatnio do ostatniej chwili. A kiedyś było tak pięknie. Rozliczyłeś się przed "tłokiem" to i szybko dostałeś zwrot.


Kończy się miesiąc ciężki finansowo, a za chwilę zacznie ten obfitujący w prace domowe i ogrodowe. Pocieszające jest to, że trochę pracy fizycznej też człowiek potrzebuje. Będę musiał w większym stopniu zaangażować już-nie-Małego. No dobra, to wracam do pracy nie budującej mięśni :)


Miłego dnia.

środa, 1 marca 2017

Po prostu wpis

W zeszłym roku postanowiłem sobie bilansować każdy miesiąc opisując realizację moich noworocznych postanowień, które podzieliłem właśnie na miesiące. Raz było lepiej raz gorzej. Czasem trzymałem się planu, a czasem traktowałem sprawę zbiorczo. W tym roku nic sobie nie postanawiałem, ale przez to - jak widać - rzadziej robię wpisy. Ale co tam, ważne, że dziś jestem.


Rozpoczął się marzec zawsze kojarzący mi się z wyskakiwaniem z kasy. Z jednej strony dlatego, że nie wiedzieć czemu żona wtedy robi rezerwację wyjazdu urlopowego, co wiąże się z wpłatą zaliczki. Zapisuje też dzieciaki na kolonie - i także wpłaca zaliczki. Trzeba też opłacić szkolne wycieczki, które zwykle (w tym roku też) są w maju. Całe szczęście, że chociaż święta będą tym razem w kwietniu. Ale i tak popłyniemy z wydatkami. Cóż, taka cena świętego spokoju: zadowolonej żony, zadowolonych dzieciaków i pustego domu, kiedy są na koloniach i wycieczkach. Całe szczęście, że zasadniczo są grzeczni i nie musimy później ponosić kosztów żadnych napraw, ani lądować "na dywaniku". Jak sobie przypomnę nasze wycieczki szkolne to.... nocne wyjścia przez okno ze schroniska, gaśnica proszkowa rozsypana na schodach, bo trzeba było sprawdzić jak działa, chowanie rzeczy dziewczynom, itd. Lepiej nie pisać, bo w dzisiejszych przewrażliwionych na punkcie dzieci czasach takie rzeczy wielu ludziom w głowach się nie mieszczą. Nasi rodzice mieliby naprawdę przechlapane. Na ich szczęście, cieszyli się innymi czasami. A my mogliśmy wykazywać się kreatywnością :)


Za tydzień Dzień Kobiet i muszę się wybrać na zakupy dla mojej dużej i małej Kobiety. Przy okazji ostatnich świąt dowiedziałem się, że najlepszym prezentem dla kobiety jest biżuteria (a ja głupi przez tyle lat kombinowałem). Wprowadziłem więc sobie w głowie zasadę, że przy każdej okazji do znudzenia będę kupował im coś z błyskotek. Całe szczęście, że żona lubi srebro, więc nie zrujnuje to mojego budżetu. To naprawdę wielki komfort nie wymóżdżać się i nie biegać po galeriach w amoku szukając czegoś adekwatnego do sytuacji i zgodnego z gustami, zamiłowaniami, itd.

wtorek, 31 stycznia 2017

Po chorobie

W tym roku nie będę bilansował miesięcy. Postanowiłem sobie nie mieć postanowień noworocznych :) Tak dla odmiany.


Co do rzeczy, o których pisałem w poprzednich wpisach, no to tak: palenie rzuciłem, na szczęście zanim na dobre się wkręciłem, choć i tak nie było łatwo.


Na bal sylwestrowy poszedłem, żeby sprawić przyjemność żonie. Nie okazała się na tyle współczująca, żeby powiedzieć zdecydowanie: jesteś chory, nigdzie nie idziemy. Przebąkiwała tylko, że może jednak byśmy zrezygnowali, ale z taką niechęcią, że nie miałem odwagi powiedzieć: dzięki, też marzę o spędzeniu tego wieczoru pod kocem. No więc poszliśmy, wróciłem półżywy, bo mimo naszprycowania się tabletkami dostałem gorączki. Znaczy najpierw był ze mnie nędzny tancerz, bo byłem osłabiony po końskiej dawce lekarstw, a później kiepski tancerz z dreszczami, bo dostałem gorączki. Na szczęście nie siedzieliśmy do końca, ale do 3 jakoś wytrzymałem. Skutek sprawiania przyjemności żonie: to był mój najgorszy Sylwester, przedłużenie choroby i zarażenie kumpla, koło którego siedziałem. Na szczęście jest bardziej wkurzony na moją żonę, że mnie wyciągnęła w takim stanie niż na mnie.


A poza tym cóż, mimo pogody jaką lubię, jako zapalony narciarz, z przykrością muszę przyznać, że w tym roku jeszcze nie szusowałem. Najpierw dlatego, że byłem chory, a później przez nadrabianie zaległości...


I to by było na razie tyle.